Ukręcenie wcierki chodziło za mną już od dłuższego czasu, ale jakoś nie mogłam się zabrać, nie miałam na nią pomysłu. W końcu pomysł nadszedł, zainspirowałam się ziołowymi, rosyjskimi tonikami do skóry głowy. Na dozie złożyłam zamówienie i już na drugi dzień było do odebrania.
Szyszka chmielu - stosuje się przy wypadaniu włosów, łojotoku, łupieżu, braku puszystości; wzmacnia cebulki włosów, ma działanie rozjaśniające.
Kłącze tataraku - bogate w olejki eteryczne, hamuje łupież i łysienie, poprawia ukrwienie skóry głowy, pobudza porost włosów.
Ziele bylicy bożego drzewka - stosowane było w medycynie ludowej jako stymulator wzrostu włosów (poprawia ukrwienie skóry) oraz w leczeniu łupieżu.
Korzeń łopianu - ma działanie tonizujące, zmniejsza przetłuszczanie włosów, zapobiega nadmiernemu wypadaniu.
Woda pokrzywowa i woda brzozowa - alkoholowe wyciągi z ziół, kupiłam z myślą o zakonserwowaniu wcierki.
Wzięłam po ok. 20 gram z każdej paczki, wrzuciłam do garnka, zalałam wrzątkiem do poziomu ziół i gotowałam na malutkim ogniu dwie godziny. Po ostygnięciu wlałam 100 ml wody pokrzywowej, wymieszałam i odstawiłam na całą noc. Rano odcedziłam napar przez bawełnianą ściereczkę i przelałam do butelki ze spryskiwaczem. Po dobie na dnie utworzył się osad, więc zlałam płyn, osad wylałam i wypłukałam pojemnik. Wcierka wróciła do butelki :)
Wyszło pełne 200 ml produktu. Płyn ma delikatny, ziołowy zapach i brunatny kolor. Blondynkom nie polecam ;) Mam nadzieję, że wcierka pomoże ograniczyć wypadanie moich włosów, które zaczyna mnie lekko przerażać. O efektach napiszę za miesiąc :)
Obecnie przebywam w swoim małym, rodzinnym mieście. Dzisiaj wstąpiłam do drogerii Natura i oczy aż mi się zaświeciły. Tak dobrze wyposażonej drogerii nie widziałam już dawno (a mieszkam w centrum Łodzi - dużego, jak by nie patrzeć, miasta). Zobaczcie, co jako pierwsze wylądowało w moim koszyku. Dostępne były wszystkie trzy rodzaje, ale na razie wzięłam dwa. Cena 7,50 zł. Namówiłam mamę, żeby wtarła w skalp - teraz chodzi z tym ze skrzypem polnym na głowie ;)
Jakiś tydzień temu, w Rossmannie wpadł w moje ręce róż z limitowanej serii Essence, jego cena 9 zł (w tym samym małym mieście). Kolory fajnie dobrane, ślicznie wygląda na buzi :) Czaiłam się na niego od samego początku, ale w Łodzi próżno było szukać. Coś czuję, że będę częściej odwiedzać rodziców :)
Jestem ciekawa, jak u Was z wypadaniem? Czy tylko mnie dopadło, czy to po prostu "jesienne przesilenie"?
Polecacie coś jeszcze z limitek Essence?